Dent d'Herens - Alpejska piękność. Niesamowita góra, nieopodal słynnego Matterhorn.
1. Góra o pięknej nazwie i fascynującym wyglądzie – Dent d’Herens. Pierwszy raz zobaczyłem ją podczas zimowej wspinaczki na dobrze znany, Matterhorn zimą 2019 roku.
Położona na granicy szwacjarsko włoskiej, nieopodal Cervini. Towarzyszyła nam przez niemal dwa tygodnie zmagań podczas srogiej zimy. Zawsze za nią zachodziło słońce, co powodowało niezwykły malowniczy spektal światła i cienia.
Piękna, smukła, strzelista sylwetka, przypominająca nieco znany ośmiotysięcznik Manaslu, zafascynowała mnie na tyle mocno, że gdzieś z tyłu głowy pojawiła się pierwsza myśl o zdobyciu d’Herens...
2. Sobotni, upalny, sierpniowy dzień. Dolina Aosty, parking przy zaporze. Tu zaczynamy naszą przygodę. Leżące na wysokości 2000m, jezioro Prarayer, stworzone dzięki tamie jest niesamowitym miejscem. Lazurowy kolor wody, wysokie strzeliste szczyty nieopodal oraz alpejska flora i fauna tworzą magiczny, niepowtarzalny klimat.
Brnąc w głąb doliny, spotykamy coraz mniej ludzi, a w zasadzie to jesteśmy już sami :-) Celem jest niewielkie schronisko Aosta, przypominające bardziej chatkę górską. Szlak prowadzi przełomem górskiego potoku, następnie potężną moreną lodowca, kończąc się bardzo stromym podejściem.
Sama dolina jest jednym z najładniejszych miejsc w których byłem, a schronisko prowadzone przez przesympatycznego Diego – posiada mega przyjemny klimat. Gorąco polecam to urokliwe miejsce, gdzie można głęboko odpocząć i wyciszyć się wśród surowej alpejskiej scenerii.
Jeden dzień poświęcamy na rozpoznanie oraz aklimatyzacje. Kolejny ma być już atakiem po szczyt. Prognozy są bardzo obiecujące więc humory nam dopisują a energii nie brakuje.
3. Wspinaczka.
Pierwszy etap to pokonanie ogromnej moreny lodowcowej (kupa kamieni, piachu, żwiru spychana przez przesuwający się i topniejący lodowiec).
Po niej wchodzimy na właściwy lodowiec, który jest już mocno wytopiony. Lód jest niezwykle twardy i bardzo ciemny, wręcz czarny. Oznacza to, że jest stary a lodowiec powoli umiera. Bardzo przykra sprawa, będąc w Alpach niezwykle dobitnie widzi się jak człowiek niszczy naturę, a jego wpływ na ziemię jest zdecydowanie bardziej zauważalny niż gdzie indziej.
Mijamy kilka szczelin, ale raczej nie wyglądają na grozne. Docieramy tak do skałek, które wprowadzają na grań. Miejsce to ubezpieczone jest w poręczówkę i nie sprawia wielu problemów. Natomiast jest bardzo niebezpieczne, gdy ktoś wspina się nad tobą, wtedy zasypuje cie lawina drobnych kamieni. Niestety zdażyła nam się taka właśnie sytuacja. W takich momentach docenia się garnek na głowie najbardziej :-)
Grań którą wejdziemy na szczyt jest niezwykle urozmaicona. Przede wszystkim "lufa" pod nogami jest po ra ża ją ca! W pierwszym momencie musiałem chwile posiedzieć na dupie, aby przyzwyczaić głowę i błędnik do tej przestrzeni.
Pierwszy jej odcinek to przyjemne i nietrudne wspianie (III), jednak wspomniana przepaść zarówno z jednej jak i drugiej strony, skutecznie przypomina o zachowaniu koncentracji na wysokim poziomie.
Dalej wchodzimy na zalodzoną część. Stromizna do 45 stopni, twardy lód. Ja osobiście lubię takie wspinanie ale po Wiesławie widzę, że nieczuje się zapewnie. Faktycznie, w razie poślizgnięcia zatrzymujesz się 2 km niżej w którejś z ogromnych strzelin, które widać w oddali.
Kolejny etap wspinaczki to również niezatrudna wspinaczka po takich jakby płytach. O ile w warunkach które my zastaliśmy było to bardzo przyjemne, o tyle w razie deszczu badz śniegu, trudności wzrosły by diametralnie. Ostatnie dwa wyciągi nieco trudniejsze (IV) i wchodzimy na grań szczytową.
Krótka lecz niesamowicie lufiasta grań prowadzi na szczyt. W zasadzie jest prosta, bo wiedzie poziomo i można ją przejść “na równowagę”. Natomiast świadomość, że każdy mocniejszy podmuch wiatru zrzuci cie w czeluść, sprawia że wybieram wariant na czworakach :-)
Wspinaczka na d’Herent daje nam wiele radości i satysfakcji, jest niezwykle piękna, urozmaicona.
Niestety mimo najlepszych prognoz na szczycie otaczają nas chmury, niepozwalając cieszyć się wspaniałym widokiem. Spędzamy tam ponad godzinę, lecz nic się nie zmienia. Z powodu przenikliwego zimna, schodzimy w dół. Zejście przebiega bez problemów, zatrzymujemy się dopiero na lodowcu, gdzie znów wita nas słońce.
Kolejna lekcja pokory którą dają nam kochane góry. Tego dnia schodzimy na sam dół doliny i mimo niezłego tempa udaje nam się to dopiero tuż przed północą :-) Jesteśmy niezwykle zmęczeni ale i dokładnie tak samo szczęśliwi :-)
Garść praktycznych porad:
- Auto parkujemy przy zaporze wodnej, miejsc jest sporo, (2,5e za dzień)
- Dojśćie do schroniska Aosta to około 6-8 godzin. (Noc kosztuje 20e ze śniedaniem)
-Jest zimna woda, kibelek, łózka wyposażone w koce.
- Ze schroniska na szczyt około 6-8 godzin.
-Do asekuracji polecam trochę pętli i karabinków, sporo stałych punktów po drodze w trudniejszych miejscach.
-Dolina, schronisko, jak i sama góra - dla koneserów, mały ruch, piękny i stosunkowo dziki zakątek Alp.
Na koniec dla wytrwałych, kilka fajnych zdjęć które udało mi się ustrzelić na tym wyjezdzie :-)
Komentarze
Prześlij komentarz