Biancogratt – najpiękniejsza grań Alp. Wspinaczka na Piz Bernina 4049m.
Biancogratt – najpiękniejsza grań Alp. Wspinaczka na Piz Bernina 4049m.
Biancogratt to piękna, długa i eksponowana grań wspinająca się od przełęczy Fuorcla Prievlusa (3427m) przez szczyt Bianco aż do Piz Bernina (4049m). Leży na granicy między Włochami a Szwajcarią, i jest to najwyższy szczyt Alp wschodnich.
Jest celem wielu alpinistów z całej Europy, swoją reputację zawdzięcza zróżnicowanemu charakterowi wspinaczki, przepięknym widokom i niesamowitej scenerii górskiej towarzyszącym podczas pokonywania całej grani.
Piz Bernina i wspomnianą wyżej grań, wpisałem na swoją short list już lata temu, jednak nie dane było mi się tam ostatecznie wybrać. Tym razem znów miało być podobnie..
Swoją wyprawę zaplanowaliśmy na początek września, szybko zmontowaliśmy sprawdzoną już ekipę (Wiesław i Kuba). Celem miał być potężny szwajcarski czterotysięcznik, Dom (4545m). Oczywiście, żeby nie było za łatwo wejście zaplanowaliśmy niebanalną granią przez Tashhorn (4490m). Będąc już w samochodzie rozpoczęła się burzliwa dyskusja, na temat wspinaczki, prognoz pogody aklimatyzacji itp. ostatecznie postanowiliśmy jednak zmienić decyzję.. Padło na forsowaną już dawno przeze mnie – Biancogratt!
Schronisko po lewej, a na głównym planie królowa wśród alpejskich grani |
Wycieczkę zaczynamy w Szwajcarskiej miejscowości Pontresina, a celem tego dnia jest schronisko Tschierva (2584m). Odcinek ten przechodzimy w czasie około 4h, idąc spokojnym tempem. Schronisko położone jest w przepięknym miejscu, otoczone przez lodowiec, szczyty, granie. Widać z niego także część Biancogratt. W schronisku jest sporo turystów, szybko jednak dostrzegamy rasowych wspinaczy (nie pytajcie, jak to rozpoznać ;) ) Podpytujemy o plany, strategie itp. Jemy paskudną kolację, oglądamy spektakularny zachód słońca i kładziemy się spać.
Jak zwykle, na wspinaczkę wychodzimy jako ostatni. Jakoś ta nasza dziwna strategia zwykle się sprawdzała (droga przetarta, brak błądzenia po ciemku, brak kolejki i czekania w newralgicznych miejscach, gdzie robią się zatory, nasze dobre tempo pozwalające na spokojne zrealizowanie celu przed zmrokiem).
Miłym zaskoczeniem jest spręż Kuby, który zazwyczaj rano wygląda jak zombie. Tym razem widać energię, którą zaraża również nas. Wychodzimy około 4 rano i już po godzince robi się jasno. W oddali widzimy czołówki, wskazujące drogę.
Trochę dziwnie wspina się w zupełnej ciemności |
Konkretna szczelina |
Najpierw idziemy coraz bardziej stromą ścieżką, pokonując małą feratkę oraz kilka trawersów. Dalej podchodzimy po piargach wytopionego już lodowca, aż docieramy także do lodu. I tu pierwsza niespodzianka, wyciągając raki z plecaka okazuje się, że w jednym jest zamontowany zły zaczep do buta (pod automat, a ja mam pół automaty). Niedowierzam, że tego nie sprawdziłem. Szybko przyznaje się kompanom do swojej głupoty. Montuje prędko z repa jakiś zaczep i udaje, że nic się nie stało. Chłopaki drapią się po czole mówiąc, że chyba mnie popier… Przez kolejne pół godziny przekonuje, że dam radę, a jakby jednak nie to się wycofamy, mamy cały dzień, warto spróbować, ale sam w to nie wierze ;)
Ruszamy dalej w stronę przełęczy, do pokonania mamy całkiem stromą i niebanalną feratę. Jeszcze niedawno można było obejść to miejsce po stromym lodowcu, niestety nic już prawie z niego nie zostało, więc nie mamy wyboru. Wspinamy się po klamrach, mokrej skale i linkach poręczowych. Około 9 meldujemy się na przełęczy Fuorcla Prievlusa, co jest raczej słabym czasem. Kuba trochę nas pospiesza (słusznie), ciężko jednak nie zrobić paru zdjęć z tego miejsca. Uwierzcie, widok zapiera dech w piersiach, arcypiękna panorama!
Mimo wpadki z rakami, nienajlepszego tempa, jakoś wewnętrznie czuje spokój i pewność, że to będzie dobry dzień i udana wspinaczka. Wpływ na ten stan ma prognoza pogody – absolutna lampa przez najbliższy dzień, dwa.
Autorski patent zamiast koszyka z przodu |
Wspomniana ferratka |
Szczelina brzeżna też nie mała |
Kilka spojrzeń i już wiem, że znowu wygrałem! Chłopaki oddają mi powadzenie :D Wyciągamy linę i ruszamy na grań, najpierw po nieco ośnieżonych a miejscami nawet oblodzonych zboczach. Jest sporo punktów asekuracyjnych oraz miejsc, gdzie można „coś dołożyć”. Wspinaczka jest naprawdę przyjemna i komfortowa. Po jakimś czasie wychodzimy na ostrze grani, gdzie skała jest sucha i przyjemna. Lufa robi się konkretna co wzmaga koncentrację.
Widok z przełęczy na drugą stronę |
Początek grani |
Po jakimś czasie grań skalna kończy się i przechodzimy na jej śnieżny odcinek. Śnieg robi się coraz twardszy oraz bardziej stromy. Są dwa/trzy miejsca, gdzie przydałaby się prawdziwa dziaba i raki a nie ten mój skiturowy czekanik. Następnie podążamy nieco łagodniejszym odcinkiem, po wydeptanej ścieżce.
Słoneczko, widoki, i my sami, no nieźle nam się to ułożyło!
Na Piz Bianco docieramy około godziny 13. Osobiście dość mocno czuje wysokość i odwodnienie (zabrałem zdecydowanie za mało płynu), czeka nas jeszcze niedługi, ale kluczowy odcinek na główny wierzchołek. Krótki odpoczynek i ruszamy. Tu muszę przyznać, że ekspozycja jest niesamowita, lufa z prawej lufa z lewej, no tyle powietrza pod nogami to chyba jeszcze nie miałem. Dodaje to jednak spręża, zwiększa koncentrację i dość sprawnie pokonujemy kolejne metry. Największym wyzwaniem są zejścia, musimy zrobić także dwa zjazdy co zabiera dość sporo czasu (lina się zaczepia i nie współpracuje jak należy). Ostatecznie o 16 stajemy na wierzchołku Berniny. Klasyczne zbicie piąteczek i pędzimy w dół.
Kluczowy odcinek wspinaczki, z przeogromną lufą |
Czasami lina bardziej przeszkadza niż pomaga |
Kuba ustrzelił ciekawą fotkę |
Ekipa na piku |
Przepiękny taniec chmur i trzecia grań w oddali |
Droga wydaje się niezbyt przystępna, ale tak naprawdę jest to już dużo prostszy teren. Kilka zjazdów i stajemy na lodowcu. W oddali widać upragnione schronisko Marco, gdzie zamierzamy spędzić noc. Zejście z wierzchołka zajmuje nam około 2,5h i jest dość proste z porównaniem do wejścia ;)
Grań zejściowa, już dożo łatwiejsza |
Kilka zjazdów i meldujemy się na lodowcu, jest sporo punktów do zaczepienia liny |
Schronisko Marco e Rosa leży na wysokości 3597m, jest położone w samym środku masywu. Jest dość trudno dostępne, a przez to mniej komercyjne niż to szwajcarskie. W zasadzie docierają tu tylko wspinacze lub narciarze zimą.
Po dotarciu na taras schronu, z ulgą ściągamy uprzęże raki, zbijamy piony i gratulujemy sobie wspaniałej przygody. Naprawdę świetnie jest mieć taką ekipę z którymi można dzielić radość i satysfakcję z takiego przejścia. Samotnie byłoby to bez sensu. Kuba zawiadamia nasze drugie połówki, że żyjemy, a nas wita gospodyni schroniska. Gratuluje i zaprasza na kolację.
Posiłek smakuje wybornie! Czuć, że jesteśmy po włoskiej stronie góry! Schronisko jest niezwykle klimatyczne, wystrojone na wzór górskiej chaty, z mnóstwem map, zdjęć i ciekawych artefaktów górskich.
To się nazywa "szczęście" |
Pyszna kolacyjka |
A taki widok mamy z okna naszej kwaterki |
Kolejnego dnia ruszamy w dół, dyskutujemy czy nie warto wejść jeszcze po drodze na jakąś górkę, ale ostatecznie rezygnujemy z tego pomysłu. Decyzja jest raczej słuszna, gdyż droga, która nas czeka jest niezwykle długa i męcząca.
Najpierw pokonujemy dość spektakularny lodowiec, z ogromnymi szczelinami i serakami. W oddali widzimy Biancogratt zupełnie z innej strony, góra jak i cała grań prezentuje się niesamowicie.
Następnie wykonujemy kilka zjazdów po stromej ściance. Docieramy na płaskowyż skąd schodzimy po piargach w dół na lodowiec. Jest ogromny! A to i tak już jakiś tylko jego ułamek, gdyż topnieje w strasznym tempie. Na koniec zejścia… mamy podejście. I tak mija nam dzień. Przyznać jednak należy, że widoki mamy obłędne.
Droga zejściowa z oddali, zaznaczona na pomarańczowo (pik Bernina strzałką) |
Strzałki: czerwona przełęcz, pomarańczowa Pik Bianco, żółta Pik Berniny |
Zaznaczona dość skomplikowana i dłuuuuga droga w dół |
Widok ze stacji kolejki na majestatyczny lodowiec |
Będąc totalnie wyczerpani ostatni odcinek decydujemy się pokonać kolejką linową, tak aby zdążyć na autobus, który dowiezie nas do Pontresiny. Cała wycieczka miała charakter dużej pętli, stąd takie kombinacje. I tu kończy się przygoda. Poniżej jeszcze w skrócie kilka praktycznych rad.
W skrócie:
-zaczynamy w miejscowości Pontresina (jest sporo parkingów, około 40zł za dzień)
-podejście do schroniska Tschierva (2584m) zajmuje około 4h
-cena z kolacją i śniadaniem 70 euro. Jedzenie paskudne
-wspinaczka zajęła nam 12h i 2,5h zejścia do schroniska Marco e Rosa (3597m)
-można to na pewno zrobić szybciej, ale my mieliśmy pewną pogodę i długi dzień, więc szliśmy naprawdę spokojnym tempem, nie mieliśmy też wcześniej aklimatyzacji
-lodowczyki raczej do pokonania bez problemu, natomiast na grani konieczne raki i czekan
-nasz sprzęt na 3 osoby to lina 60m, 4 frendy, 6 expresów, asekurowaliśmy się dość bezpiecznie i sprawnie więc to raczej wystarczy
-ekspozycja naprawdę ogromna, więc dobrze być do tego przygotowanym
-trudności oceniłbym na max IV, najtrudniejszy jest odcinek między Piz Bianco a Piz Bernina
-nocleg w schronisku Marco e Rosa też kosztował około 70e, ale za to kolacja i śniadanie były pyszne!
-noclegi zarezerwowaliśmy telefonicznie, w przededniu wejścia, aczkolwiek w schronisku Tschierva były to już ostatnie wolne miejsca
-zejście w dół to naprawdę kawał drogi, ruszyliśmy o 7 rano i nie obijając się po drodze dotarliśmy do kolejki dopiero na 16. Bez kolejki to kolejne 2,5h
-do Pontresiny można z dolnej stacji kolejki dotrzeć autobusem lub koleją
-ze schroniska Marco e Rosa, polecałbym jeszcze wejście na: Piz Palu (3900m)
Dzięki! Pozdrawiam, Kuba
KW Kraków
Zapraszam do obejrzenia także krótkiego filmiku z tego przejścia:
Komentarze
Prześlij komentarz