GrossGlockner 3798m - Wejście słynną granią Studlgrat!
GrossGlockner - Studlgrat - Relacja z wspinaczaki
W końcu dotarło do mnie, że ślęczenie przed prognozami pogody i oczekiwanie tej idealnej mija się z celem. W górach i tak nigdy nie wiesz na co trafisz.
To był impuls. Dzwonię do Jarka.
-Słuchaj, tak się nie da, nigdy nie pojedziemy. Kiedy możesz wyrwać 4 dni?
Jaro szybko znalazł jakiś termin. Prognozy akurat też nie były najgorsze.
Jeszcze email do Krzycha; jak pojedzie będzie dobry zespół - pomyślałem.
Plecaki spakowane. Ta nie odparta myśl że coś zapomniałeś zabrać, zawsze mnie to męczy, choć nigdy niczego istotnego nie zapomniałem. Droga mija szybko. Czujesz już zapach zbliżającej się przygody. Rozmowy o górach, o planach i marzeniach. Lubie ten moment, lekkie napięcie, podniecenie, które nie ustannie pomalutku ciągle wzrasta.
Na chwilę przysnąłem. Otwieram oczy, lekko świta.
Jesteśmy! Krzyczę w myślach, od razu jestem rozbudzony.
Dokoła wszędzie góry, właśnie wjeżdżamy kręta drogą na jakąś przełęcz. Już już coraz bliżej.
Pomyślałem wtedy, jaki to dziwny przypadek sprawił że jadę już z Jarkiem na kolejną wyprawę.
....Atakowaliśmy tą samą górę, ale inną, znacznie łatwiejszą drogą. Chłopaki skrzyknięci z forów internetowych. Ledwo się znamy. Takie koktaile w górach są troszkę nie bezpiecznie. W końcu zdarzają się momenty na "śmierć i życie" jak ja to określam. Tak naprawdę dopiero w obliczu poważnego zagrożenia, wypadku, wychodzi to co w człowieku siedzi najgłębiej. Jaki jest na prawdę.
Po za tym, najnormalniej w świecie, masz z kimś spędzić tydzień, dwa w jednym aucie, namiocie. Można się po prostu nie polubić i wtedy kwas. No ale udało się, jedziemy z Jarkiem już na czwartą? piątą? wyprawę, i wiem że mogę na nim polegać. Możemy całą noc przegadać o górach czy innych tematach, a potem iść obok siebie przez 5 godzin i nie odezwać się słowem. Takie naturalne wyczucie. Lubię to.
Kawa, bułka. Ostatnie sprawdzenie w myślach czy wszystko co potrzebne jest w plecaku.
Wiąże buty. Nie za mocno. Każdy szczegół ma znaczenie. Plecak waży z 15 kg. Zdecydowanie przegieliśmy. No trudno, wór na plecy i w górę.
-Polaco! I uśmiech w moim kierunku, częsty widok, nie wiem tylko czy życzliwy, czy jednak bardziej żałosny..
Po drodze pytają mnie po co mi namiot. W sumie to teraz już sam nie wiem. Chyba chciałem sobie ponosić dodatkowe 5 kg tam i z powrotem ;) Musi to faktycznie wyglądać dość komicznie.
Gość autentycznie, nie mógł zrozumieć po co taszczę na plecach namiot kempingowy. Na nic moje tłumaczenie że nie mamy rezerwacji w schronisku. Było to dla niego nie pojęte ;)
Zresztą nie ma to jak Włoch z Polakiem w Austrii, dogadujący się w języku .. no właśnie nie wiem co to było ;)
Cztery godziny później. Studlhutte. 2800mnmp.
Pogoda piękna. Leżymy na ławkach przed schronem. Piwko smakuje jak nigdy.
Kurde, dawno nie rozmawiałem po angielsku. Dobra idę. Na początku aż mi wstyd, ale 10 zdań i pamięć wraca. Łóżka zarezerwowane! Mamy gdzie spać :D
Zbliża się wieczór. Jarek, Krzysiek skupieni, skoncentrowani. Każdy myśli już o jutrze. Omawiamy plan. Kiedy wstać, co zabrać. Ruszamy jeszcze na lekki rekonesans przed zmrokiem. Pogoda znacznie się pogarsza ...
3:30
Ciśniemy za jakimś przewodnikiem. Lodowiec, przechodzimy bez zastanowienia, tempo zajebiste.
Poranny brzask, i już ją widać. Studlgrat. Jedna z najbardziej znanych grani w Alpach. Wygląda obiecująco, wszystko większe niż w Tatrach, ale czujemy dziś moc.
Po grani pędzę jak opętany, za nami cisną przewodnicy z klientami, Jaro pogania, Krzychu nawet zdjęć nie ma kiedy robić. Przygotowałem się na 6-8 h wspinaczki. Jakież jest moje zdziwienie gdy po 3 widzę szczyt. Oddaje Jarkowi prowadzenie, niech też ma trochę fana, myślę.
Kilka wygibasów i jesteśmy na szczycie.
Żółwik z chłopakami. Udało się. GG jest nasz, to już mój trzeci raz, a ciągle smakuje wybornie. Czujesz że żyjesz, to jest jedna z tych chwil...
Fajna grań, wspinaczka to sama przyjemność. Szczerze polecam. Ale..
Podeszliśmy bardzo poważnie do tematu i nastawiliśmy się na dłuższą i trudniejszą drogę, więc satysfakcja jakby nieco mniejsza.
Schodzimy, i pierwszy raz widzę na własne oczy jak ktoś spada.
No dobra, turla się.
Tyle że coraz szybciej i w stronę przepaści...
Wyhamował. Wstaje. Nic nie złamał, obeszło się na kilku ranach.
Gość leciał, a kilkadziesiąt osób mogło się tylko patrzyć.
Dość drastyczne przeżycie.
Droga w dół jest prosta i bezproblemowa. Sprawnie docieramy czarnej perły :) (skoda rapid)
Prognozy jednak się nie sprawdziły, pogoda była świetna.
Szpeju prawie nie używaliśmy, same ekspresy.
Karimaty i namiot nie potrzebne.
Grań była sucha, więc w zasadzie mogliśmy ją zrobić w podejściówkach, na lekko.
Fajna przygoda, szkoda że już się kończy. Będzie co wspominać. A w drodze powrotnej poza ogromnym zmęczeniem, ale i sporą satysfakcją, myślimy już o następnej wyprawie..
Matterhorn, cel no 1.
I jeszcze kilka zdjęć.
Dzięki.
GrossGlockner 3798mnpm granią "Studlgrat" III-IV
Sierpień 2018
Jarek KW Bielsko
Krzysiek KW Kraków
Kuba KW Kraków
Komentarze
Prześlij komentarz